„Smak dzieciństwa”

Trochę odejdziemy od tematu BMW i innych.

Ale tylko trochę.

Bo to nie jest tak, że wiodę spokojne życie, całymi dniami dłubię sobie w garażu „for fun” i robię jakiś gruby projekt.

O nie..

W większości przypadków to jest walka o życie i posiadanie dodatkowo jakiegoś sprawnego samochodu ( poza Audi ), przerywana drobnymi naprawami na rzecz sąsiadów czy rodziny i przyjaciół.

Tzn. Może i po części tak jest, że ze względu na mój wrodzony wstręt do przejmowania się sprawami ważnymi i lata zaniedbywania wszelkich obowiązków, mam „gdzieś” większość rzeczy, co doprowadza Sabinę do szału ( a ona o dziwo dalej próbuje z tym walczyć ) , ale takie życie jest wbrew pozorom bardzo trudne. Gdy dodamy do tego pasję do motoryzacji, średnio rozgarniętych znajomych i zewsząd bombardujące nas slogany i informacje o dorosłym życiu, ustatkowaniu i nowym Oplu w niskoemisyjnym dieslu to robi się naprawdę ciężko.

Przynajmniej w teorii.

Chyba że tak jak ja, jesteście na poziomie rozwoju emocjonalnego dziesięciolatka, wtedy robi się nieco łatwiej.

Sabina w sumie od początku wiedziała na co się pisze. Jednym z moich lepszych pomysłów, było umówienie się z nią na randkę i zaproponowanie odwiezienia do domu, problem w tym że miałem zamontowany wtedy w Hondzie tylko fotel kierowcy i nic poza tym. Jej mina, siedzącej na cienkiej wykładzinie, próbującej w jakiś sposób chociaż prowizorycznie zapiąć pasy, była bezcenna, a czekało nas do przejechania kilkanaście km.

No ale po kolei, samochody i mało rozważne decyzje towarzyszyły mi praktycznie od samego początku. Honda była moim pierwszym autem i zarazem poligonem doświadczalnym. Jako typowy hondziarz, wyznawałem zasadę, że im większy stożek, tym więcej mocy będzie miało moje 1.6 i16. Dopiero po wielu próbach i wizycie w pewnym garażu w Krakowie, gdzie mój długoletni przyjaciel kupił wtedy starą Corollę GT-i, dowiedziałem się na czym tak naprawdę polega szeroko rozumiany „tuning”. Po prostu paru kolesi, którzy potrafili zdziałać cuda z silnikami, zlitowali się i wyjaśnili mi, że stożek 4″, który zasysa gorące powietrze z komory silnika, wcale nie dodaje mi mocy, mimo tego fajnego dźwięku, który się wydobywa spod maski.

No nie ukrywam.

Byłem lekko w szoku.

Cały mój światopogląd runął w gruzy, ale zacząłem lepiej to wszystko rozumieć. Zaraz po powrocie, wyłudzeniu od matki kilku zł i zarobieniu na remontach w Krakowie paru groszy, postanowiłem kupić nowe części i zacząć działać z większą rozwagą. I tak oto kilka dni później owijałem już nowy-używany kolektor wydechowy 4-1, bandażem z włókna szklanego, przy 40 stopniowym upale mając na sobie tylko krótkie spodenki ( tego dnia też, przekonałem się jak bardzo te niewidzialne igiełki mogą podrażnić skórę na całym ciele ).

Albo dokręcanie short-shiftera tak mocno, że zmiana biegów owszem, była zdecydowanie bardziej precyzyjna, ale biegi musiałem zmieniać oburącz, bo inaczej musiałbym być kimś pokroju Pudziana.

No ale było warto.

Ogólnie jest tak, że pierw muszę zrobić coś skrajnie głupiego, żeby wyciągnąć po czasie z tego jakieś wnioski, co więcej, często potrzebuję do tego pomocy z zewnątrz typu „ty, ale to zjebałeś”. Nie chodzi o to, że jestem tak głupi, tak po prostu mam i tyle ( to jest moja wersja i koniec ).  Tak było też tym razem, kiedy poddałem się swojemu spokojnemu i ułożonemu życiu. Przyszedł ktoś, kto pokazał mi jak bardzo tkwię w otchłani ciemności i nudy, a ja, jak zwykle ochoczo i bez namysłu, wziąłem się za to, żeby coś zmienić.

I tak zbliżam się do trzydziestki wielkimi krokami, więc wszyscy oczekują, że w tym wieku będę już wiódł spokojne i nudne życie. Tymczasem ledwo co się z niego wyrwałem jakieś 2 lata temu i kompletnie nie mam zamiaru wracać do tamtych szarych dni. Wręcz przeciwnie, zrobię wszystko żeby do tego nie doprowadzić. To jest tak jak kiedyś opisywał Pretnki na swoim blogu, każdy z nas ma w sobie dziecko, i teraz pytanie, jak bardzo je ograniczamy w sobie, żeby wieść życie jak z gazet o zbyt ciasnych ubraniach i zdecydowanie za drogich kosmetykach do pielęgnacji miejsc intymnych.

Kupujemy rzeczyktórych nie potrzebujemy

za pieniądzektórych nie mamy

żeby zaimponować ludziom, których nie lubimy”

Kwintesencja szarej codzienności.

Jakoś dziwnie utarło się że nowy Passat z salonu jest wyznacznikiem naszego powodzenia w życiu. Tymczasem, kiedy widzę smutne miny ich kierowców, przejeżdżających obok garażu gdzie dłubię 325i, utwierdza mnie to w przekonaniu, że stare BMW było dużo lepszą decyzją niż jakiś nowoczesny diesel, w którym z każdym kilometrem tracisz duszę i chęć do życia. 90% z tych kierowców wolało by kupić starego Fiata Barchette i jeździć nim z żoną i wiatrem we włosach.

Ale kupili Passata.

Bo tak wypada.

I właśnie w takiej chwili cieszę się z dwóch faktów :

  • 1. Jestem facetem
  • 3. Dodatkowo jestem debilem

Ten stan rzeczy sprawia, że mimo iż nie wiodę życia z seriali, których fabułę można przewidzieć na 100 odcinków do przodu, to jestem po prostu szczęśliwym  jak dziecko człowiekiem. I wam też polecam czasem wyluzować na 100%, rzucić „nieodpowiedni” żart w towarzystwie czy po prostu zrobić to na co macie ochotę. Świat się nie zawali, a może przy okazji poczujecie „smak” beztroskich czasów dzieciństwa, gdzie wszystko uchodziło nam płazem, i przy odrobinie szczęścia, tak jak to było w moim przypadku, okaże się że można spokojnie połączyć pasję z życiem „zawodowym”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przewiń na górę